Rapp Zofia Żona Zbigniewa Ścibora Rylskiego

Z Ostoya
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania

Button-flaga-polski.jpg

Rapp Zofia - (25.08.1918-7.07.1999) Urodziła się w Berlinie w polsko-niemieckiej rodzinie jako Zofia Konieczka. Mówiła po niemiecku jak rodowita Niemka. Przed wybuchem wojny mieszkała w Poznaniu, gdzie wyszła za mąż za kupca Janusza Rappa. Po włączeniu Poznania do Rzeszy, Rappowie zostają wysiedleni do Generalnego Gubernatorstwa, gdzie mąż przedwcześnie umiera. Zofia trafia do konspiracji. Zostaje członkiem Referatu „Zachód” w Wydziale Wywiadu Ofensywnego „Stragan” Oddziału II (Informacyjno-Wywiadowczy) KG AK. Jako kurierka wywiadu Armii Krajowej, na trasie pomiędzy Warszawą, Poznaniem i Berlinem przewozi tajną pocztę z materiałami wywiadowczymi, podając się za volksdeutschkę i posługując się perfekcyjnie podrobionymi dokumentami wystawionymi na nazwisko Marie Springer. „Fałszywe nazwisko okazało się szczęśliwe. Od września 1942 roku jeździła co miesiąc aż do maja 1943 roku. Na najtrudniejszych kierunkach: do Berlina, Hamburga, Heilderbergu, Hanoweru, Ludwigshafen, Saarbrucken. Miała dobre papiery, świetnie mówiła po niemiecku, była elegancka i śliczna. To jej na pewno nieraz pomagało, ale nie wystarczyłoby w rozgrywkach z Abwehrą i Gestapo. Była opanowana i odważna. I miała szczęście”.

Jeździ ze specjalną walizką o podwójnym dnie, w której przewozi meldunki wywiadowcze i kartki żywnościowe fałszowane przez Wydział Legalizacji i Techniki Wywiadu AK. Kartki wymienia w Rzeszy – za dwie fałszywe kartki od czarnorynkowego handlarza dostaje jedną autentyczną. W trakcie jednej z podróży okazuje się, że w wyniku alianckiego nalotu wjazd do Berlina został zamknięty dla wszystkich cywilów. Marie Springer wjeżdża do miasta w przedziale z napisem „Nur für Kurier”, przemycona przez niemieckich oficerów wracających z frontu wschodniego. Uroda, urok osobisty i inteligencja, w połączeniu z nienaganną znajomością niemieckiego, okazują się równie ważne jak perfekcyjnie podrobione przepustki.

Oprócz przewożenia materiałów wywiadowczych Marie Springer nawiązuje szereg kontaktów na terenie Rzeszy dzięki którym zdobywa bezcenne informacje wywiadowcze. Podczas pobytu u swojej ciotki w Berlinie spotyka kuzyna, który jest oficerem służącym na pancerniku „Tirpitz” – bliźniaku zatopionego „Bismarcka”. Od wielu miesięcy Alianci bezskutecznie starają się odnaleźć i zatopić największy okręt Kriegsmarine, który w ich ocenie stanowi śmiertelne zagrożenie dla morskich konwojów płynących do Murmańska. Młody porucznik, który akurat przyjechał na urlop do rodziny, chcąc zaimponować ślicznej kuzynce szczegółowo opowiada o okręcie, na którym służy. Zofia dowiaduje się ilu jest członków załogi, jaki kaliber mają okrętowe działa i ile samolotów znajduje się na pokładzie pancernika. Najcenniejszą informację stanowi aktualne miejsce postoju „Tirpitza”, który ukryty za potrójną siecią przeciwtorpedową, cumuje w jednym z norweskich fiordów. W raporcie wywiadowczym nie zabraknie nawet aktualnych zdjęć okrętu, które „zgubił” niefrasobliwy niemiecki oficer. Informacje zdobyte przez Marie Springer wymiernie pomagają unicestwić stalowego kolosa. Najpierw Tirpitz, w wyniku akcji miniaturowych okrętów podwodnych typu X, zostanie poważnie uszkodzony i unieruchomiony, a w listopadzie 1944 roku ostatecznie dobiją go dwie 4,5 tonowe bomby „Tallboy” zrzucone z brytyjskich czterosilnikowych bombowców Lancaster – jedynych alianckich samolotów, które mogły zabrać na pokład bomby o tak dużym wagomiarze. Pancernik przewróci się do góry stępką i osiądzie na mieliźnie gdzie doczeka końca wojny.

Fakt, iż polski wywiad zdobywał tak dużą ilość cennych informacji był możliwy między innymi dzięki tysiącom informatorów w osobach Polaków przebywających na terenie Rzeszy. Jedni mieszkali tam jeszcze przed wojną, inni zostali wywiezieni na przymusowe roboty. Właśnie od Polaków pracujących w fabryce „Hannower Stecken” produkującej akumulatory do okrętów podwodnych Marie Springer uzyskuje informacje, dzięki którym alianci będą mogli przeprowadzić nalot na fabrykę.

W marcu 1943 roku Zofia Rapp wychodzi za mąż za Jana Kochańskiego „Maćka” – cichociemnego, który również pracuje w wywiadzie Armii Krajowej. Oboje, jako Maciej i Zofia Zubiczowie, wyjeżdżają do Lwowa gdzie Jan Kochański zostaje oddelegowany jako agent wywiadu AK. Praca wywiadowcza na zapleczu wschodniego frontu, gdzie Niemcy zachowywali wyjątkową ostrożność, jest skrajnie trudna i niebezpieczna. 29 października 1943 roku Kochański słyszy od dozorcy domu, w którym mieszkają – „ktoś pytał o Pana”. Ich adres znają tylko dwie osoby z konspiracji, więc słowa dozorcy mogą oznaczać tylko jedno – śmiertelne zagrożenie. W niedzielę 1 listopada 1943 roku o pół do szóstej rano do mieszkania wpadają Niemcy. Są uzbrojeni jak na froncie. Wiedzą z kim mają do czynienia. Spodziewają się obstawy. Poza tym samego „Maćka”– agenta wywiadu i cichociemnego, też nie wolno im lekceważyć. Kochański nie próbuje uciekać. Nie stawia oporu. Nie może ryzykować – jego żona jest w 8 miesiącu ciąży. Niemcy wiozą ich do siedziby Gestapo. Jadą razem, ale strażnicy pilnują żeby nie zamienili ze sobą nawet słowa. Na miejscu od razu zostają rozdzieleni.

Do porodu pozostaje 9 tygodni. Zofia pomimo zaawansowanej ciąży ani przez moment nie przestaje być Marie Springer – doświadczą agentką wywiadu. Kalkuluje chłodno i spokojnie. Wie, że musi szybko wymyślić „legendę”. Postanawia udawać, że nic nie wie o konspiracyjnej działalności swojego męża. Nie będzie się do niczego przyznawać, nawet do swojej znajomości niemieckiego. Na pierwszym przesłuchaniu udaje, że niewiele rozumie. Domaga się tłumacza. Gestapowiec, który ją przesłuchuje nie daje wiary jej wyjaśnieniom. Zna jej prawdziwe nazwisko i wie o jej podróżach do Niemiec – „Pani myśli, że my nie bijemy ciężarnych kobiet?”

8 tygodni do porodu. Zmienia taktykę. Ujawnia swoją biegłą znajomość niemieckiego. Przyznaje, że jeździła do Rzeszy z kartkami żywnościowymi dla wywiezionych na roboty Polaków. Ani słowa o pracy wywiadowczej. Czy wiedziała, że kartki były fałszywe? Ależ skąd – przecież nikt ich nigdy nie kwestionował. „Bo były dobrze podrobione” – ripostuje poirytowany gestapowiec. Wymienia niemieckie miasta do których jeździła, dodając przy tym nazwy tych, w których nigdy nie była. Wie, że to powinno utrudnić identyfikację i namierzenie współpracujących z nią ludzi. Kolejne przesłuchania. W kółko te same pytania i ciągle takie same odpowiedzi. Czy uwierzyli w jej wyjaśnienia? Trudno powiedzieć. Najważniejsze, że nie biją. Czas upływa nieubłaganie.

6 tygodni do porodu. „Będę rodzić za 2 tygodnie” – oświadcza, w nadziei, że przeniosą ją do szpitala, z którego będzie mogła uciec. Przyjeżdża lekarz – „Czuję się fatalnie, mam częste bóle”. Najwyraźniej Niemcy dali się przekonać. Sprowadzają karetkę, która wywozi ją pod eskortą. Radość jest przedwczesna. Zamiast szpitala jest żydowski obóz, barak z chorymi na tyfus i wspólne łóżko z ranną Rosjanką z partyzantki. Dwa łóżka dalej leży kurierka AK z jedną nogą amputowaną i drugą połamaną. Dziewczyna wyskoczyła z trzeciego piętra podczas przesłuchania. Oprócz nich w baraku są sami Żydzi – kobiety i mężczyźni. Drugiego dnia do baraku wchodzą dowodzeni przez gestapowców własowcy i szaulisi, uzbrojeni w pistolety maszynowe. Rozmawiają po niemiecku. Zofia podsłuchuje, że wkrótce rozpocznie się likwidacja obozu. Wie, że musi uciekać. Szansę ucieczki zwiększa położenie obozu – barak stoi przy murze, za którym jest cmentarz. Nocą może się udać, ale ze względu na zaawansowaną ciążę musi jej ktoś pomóc. Próbuje namówić do współpracy małżeństwo żydowskich lekarzy opiekujących się chorymi. Przekazuje im to co usłyszała. Pomogą jej wydostać się za mur cmentarza, a ona, po drugiej stronie muru zapewni im fałszywe papiery i schronienie. Lekarze odmawiają. Następnego dnia kiedy rozpocznie się eksterminacja, ubiegną katów zażywając truciznę. Masakra nie trwa długo. Ginie 6 tys. więźniów. Upływają godziny. Do baraku wchodzą pijani gestapowcy. Strzelają do chorych leżących w łóżkach. Zatrzymują się przy łóżku Zofii. Słyszy jak dyskutują nad jej głową – „Blondynka! – Żydówka czy Polka?” Strzelać, czy nie? Nie strzelają. Z całego baraku ocaleją tylko trzy osoby – Zofia, ranna Rosjanka i dziewczyna bez nogi. Po zmroku chce uciec – ma cywilne ubranie. Nie udaje się. Razem z połamaną kurierką zabierają ją z powrotem do więzienia. Zostaje umieszczona w izolatce, na oddziale męskim, co utrudnia z nią kontakt. Upływają kolejne dni. Wreszcie dostaje gryps – „Staraj się dostać do szpitala, symuluj trudny poród”.

4 tygodnie do porodu. Oświadcza gestapowcom, że za kilka dni będzie rodzić. Sprowadzają lekarza Żyda, który potwierdza fałszywą diagnozę. Udaje się! Zostaje przeniesiona do szpitala. Sala na wysokim parterze – zbyt wysoko, żeby skakać w dziewiątym miesiącu ciąży. Pod drzwiami jej pokoju bez przerwy siedzą strażnicy. Zofia przyzwyczaja ich do swoich częstych wizyt w łazience. Za oknem siarczysty grudniowy mróz. W szpitalu zimno. Do łazienki chodzi ubrana w palto. Tuż obok łazienki znajdują się drzwi do piwnicy. Dalej kotłownia, portiernia i brama. Jest na ulicy, ale to jeszcze nie koniec. Jeszcze nie jest bezpieczna. Idzie powoli, nie chce zwracać na siebie uwagi. Wie, że za chwilę ktoś w szpitalu zauważy jej nieobecność i podniesie alarm. Spokojnie dochodzi do następnej ulicy i wsiada w nadjeżdżający tramwaj. Dociera do mieszkania Marii Strońskiej – „Pani Marii”, od której dostawała grypsy w więzieniu. „Nie popisałam się wtedy” – opowie później – „Kiedy otworzyły się drzwi, zemdlałam”.

2 tygodnie do porodu. We Lwowie nie jest bezpiecznie. Gestapo rozesłało listy gończe z obietnicą wysokiej nagrody za wskazanie uciekinierki. Dozorcą kamienicy jest ukraiński nacjonalista, który może być konfidentem Gestapo. Ukrycie płaczącego noworodka jest praktycznie niemożliwe.

12 dni do porodu. Decyduje, że w Warszawie będzie bezpieczniejsza. Urodzi syna w Warszawie – jest absolutnie pewna, że to będzie syn i że będzie miał na imię Maciek – tak jak pseudonim ojca. Na nic zdają się protesty lekarza, który mówi, że poród może nastąpić za kilka dni. Jedzie do Warszawy i już. Postanowione. Bezpośrednia podróż pociągiem nie wchodzi w rachubę – Niemcy skrupulatnie kontrolują wszystkie ciężarne kobiety, które pojawiają się na dworcu. Ze Lwowa wyjeżdża ciężarówką, w towarzystwie Tadeusza Semadeni – członka AK i sędziego konspiracyjnego sądu. Dopiero 50 kilometrów od Lwowa, na małej stacyjce, wsiadają do pociągu jadącego do Przemyśla. Po drodze trzykrotnie zmieniają pociągi, za każdym razem wybierając krótkie odcinki. W ostatnim pociągu jadą w przedziale razem z dwiema „panienkami”, które flirtują ze stojącymi na korytarzu gestapowcami. Do Warszawy pozostały już tylko 2 godziny drogi. Ostatnia kontrola dokumentów. We Lwowie nie było czasu na perfekcyjne przygotowanie fałszywek. Konduktor kwestionuje ważność nieprzedłużonej legitymacji – „Pani legitymacja jest nieważna – wysiądzie Pani z nami na najbliższej stacji”.

10 dni do porodu. Zofia nie traci zimnej krwi. Nie wpada w panikę. Z beztroską i wesołą miną prosi o pomoc rozmawiające z gestapowcami sąsiadki. Za ich protekcją kończy się na łapówce, którą przyjmuje konduktor i uwadze jednego z gestapowców – „Na drugi raz trzeba uważać”. Boże Narodzenie Zofia Rapp-Kochańska spędza już w Warszawie. 4 stycznia 1944 roku rodzi syna, któremu daje na imię Maciek. Informację o narodzinach syna udaje się przekazać więzionemu na Pawiaku mężowi. Miesiąc później, 16 lutego 1944 roku, cichociemny Jan Kochański pseudonim „Maciek”, zostaje rozstrzelany… Zofia aż do wybuchu Powstania musi się ukrywać – jest cały czas poszukiwana przez Gestapo. Z Powstania wychodzi z chorym na odrę dziewięciomiesięcznym Maćkiem, który ma 40 stopni gorączki. Udaje się im uciec z obozu w Pruszkowie i szczęśliwe doczekać końca wojny. Po wojnie w 1948 roku Zofia wychodzi za mąż za Zbigniewa Ścibora-Rylskiego, oficera Armii Krajowej i uczestnika Powstania Warszawskiego. Jej syn Maciek w 1968 roku kończy Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie.